Kresowe wspomnienia

Drukuj
Nigdy nie zapomnę opowiadań mojej babci o kuchni wołyńskiej. W opowieściach babci wszystko było cudowne i ogromne.

Jabłka jak arbuzy, ogórki jak melony, malinowe malinówki, antonówki białe jak papier a pszenica wyższa od człowieka tak, że mógł się w niej schować jeździec na koniu. Wszystko było najlepsze, największe, skąpane w ciepłym, letnim słońcu, zrodzone z najżyźniejszej pod tym słońcem gleby. Te cudownie ciepłe, kresowe opowiadania mojej ukochanej babci nie miały końca i choć wiem, że przemawiała w nich w dużej mierze nostalgia i żal za utraconym rajem, to jednak wybierając się do Przemyśla na realizację kolejnych „Kuchennych Rewolucji” wiozłam ze sobą irracjonalną nadzieję na odtworzenie obrazów, jakie zostały mi w pamięci po babcinych opowieściach. Znów wybrałam się w poszukiwaniu minionego czasu i znów się zawiodłam. Jakże jednak mogłam się nie zawieść? Przecież nie ma już Kresów. Jest województwo podkarpackie. Kuchni kresowej też już nie ma, choć przecież nie zastąpiła jej żadna inna. Spotkała mnie nieprawdopodobna wręcz życzliwość mieszkańców, jakże rzadka dziś w Polsce, miłe uśmiechy i szczere rozmowy. Na darmo szukałam prawdziwego, ukraińskiego barszczu, nie dane było mi spotkać się z kotletem wołyńskim, zwanym u nas w domu kotletem kijowskim. Nie znalazłam nawet prawdziwych, ruskich pierogów, które przecież wcale nie są rosyjskie a ruskie właśnie. W miejscu karczm i restauracji widziałam tylko banki i apteki. Barszcz ukraiński ugotowałam w końcu sama i wyjeżdżałam w nadziei, że tym razem efektem „Rewolucji” będzie właśnie ten specjał, zalewający Przemyśl wzdłuż i wszerz.

Magda Gessler