Czy czekolada chroni przed wampirami?

Drukuj
zdj. archiwum domowe
– Można być otyłym i niedożywionym jednocześnie - z Ulą Zaborowską, psychodietetyczką i wegetarianką rozmawia Monika Węgrzyn.

Smaki Życia: Co to jest psychodietetyka?

Ula Zaborowska: To przede wszystkim kierunek studiów podyplomowych utworzony w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.  Jest przeznaczony zarówno dla dietetyków, których uczy między innymi o psychologicznych powodach zaburzeń odżywiania;  jak i dla psychologów i terapeutów, którym często brakuje wiedzy o prawidłowym odżywianiu i wpływie, jaki ma ono na nasze samopoczucie i zdrowie, również psychiczne.

A czym się zajmuje psychodietetyk? Takimi chorobami jak bulimia czy anoreksja?

O, nie, bo  to są głębokie zaburzenia, wymagające – przynajmniej na początku terapii -  interwencji psychiatry.  Naszym zadaniem jest nie tylko nauczyć  prawidłowego odżywiania się, ale i pomóc wdrożyć je, przekuć wiedzę na czyny, tak by utrzymywać  prawidłową wagę ciała i zdrowie.  Poszukać przyczyn psychologicznych i fizjologicznych nadwagi, niedowagi  lub chorób dietozależnych. 

A jak tu można pomóc, kiedy ktoś po prostu się obżera?

Warto zastanowić się dlaczego. Może mama  nagradzała go batonikiem, a nie uśmiechem? A może jest niedożywiony? Bo można być otyłym i niedożywionym jednocześnie. Wiesz, że jeśli człowiekowi brakuje choćby jednej substancji np. magnezu to nie tylko nie może się skupić czy  ma kłopoty z nauką,  ale też może być ciągle głodny. Bo organizm szuka tej substancji, której mu brakuje. A co dopiero mówić o typowym współczesnym człowieku, który je bardzo dużo bezwartościowych rzeczy. Jest ciągle głodny, mimo, że pochłania o wiele więcej kalorii niż powinien. Tyje oczywiście, ale nadal jest głodny i często właśnie niedożywiony.

No dobrze, ale człowiek powinien wiedzieć, że brakuje mu magnezu, a nie pączków, a tymczasem je pączka. Pączek jest bezwartościowy?

Jako źródło witamin czy minerałów – jest bezużyteczny, ale ma dużo cukru i tłuszczu.

To dobrze?

(śmiech) Niestety do niedawna te substancje były trudno dostępne, organizm rzadko takie coś dostawał, więc bardzo się z tego cieszył. Tyle energii naraz! I ciągle się cieszy. Bo ewolucyjnie jeszcze nie przystosowaliśmy się do supermarketów pełnych cukru i tłuszczu, zupełnie nam niepotrzebnych zresztą - bo stosunkowo mało się teraz  ruszamy i nie potrzebujemy gromadzić zapasów na brzuchu – sklepy są przecież otwarte również zimą.   Ewolucja jednak nie idzie tak szybko. W tej chwili przeciętny człowiek dostarcza organizmowi za dużo kalorii i mnóstwa rzeczy zbędnych, a nawet szkodliwych. 

No tak, konserwanty, barwniki…

To jest tylko wierzchołek góry lodowej. O tym już chyba wszyscy wiedzą. Gorsze jest to, o czym się często  nie myśli, czyli zjadanie ogromnych ilości substancji do niedawna spożywanych sporadycznie, takich właśnie jak cukier, tłuszcz i  sól.  Soli jest we wszystkim mnóstwo. A tymczasem dzienne zapotrzebowanie na sól zaspakaja mały  kawałek  kiełbasy. Cała reszta to nadmiar, często powodujący na przykład nadciśnienie. Dalej tłuszcze. Nie mówię o margarynach, czyli utwardzonych tłuszczach roślinnych, które są po prostu toksyczne,  a wszechobecne w ciasteczkach, batonikach i wielu innych produktach.  Ale nawet te zdrowsze  tłuszcze:  oliwę, oleje czy nawet masło -  wystarczy  zjadać w ilości jednej  małej  łyżeczki  dziennie. To sobie przelicz – do chleba, do zupy, do sosu plus wszystkie bardzo tłuste przetwory mleczne - sery, serki, śmietanki. Za dużo tego wszystkiego!  Podobnie rzecz ma się z glutenem. Kiedyś biała mąka pszenna, wysoko glutenowa - to była rzadkość! Bułki jadło się od święta.  Używano głównie mąk i kasz nisko i bez glutenowych – z prosa, gryki czy żyta i orkiszu. A teraz wszędzie pszenica i to tak zmutowana, by tego glutenu było jak najwięcej, bo ciasto wtedy  pulchniutkie wychodzi.  I nagle okazuje się, że ludzie też są pulchniutcy, a coraz więcej  osób cierpi na uczulenia i nietolerancję glutenu. Prosta sprawa – co za dużo to niezdrowo. A pszenicy stanowczo za dużo. Jest i w pieczywie, i w parówce,  i w sosie, i w ciasteczku...

Jednym słowem trzeba uważnie czytać etykiety?

Oczywiście, można się wtedy dowiedzieć rzeczy naprawdę  zaskakujących. Dam Ci przykład. Mój bratanek nie powinien jeść mleka ani żadnych jego przetworów. Zaczęłam więc tropić ukryte mleko i wyobraź sobie, że kapusta kiszona przemysłowo bywa  kiszona z dodatkiem serwatki! Czy kupując kiszoną kapustę pomyślałabyś, że nie jest dobra dla człowieka na diecie bezmlecznej? A takich rzeczy są setki. Inny przykład soki owocowe  bez dodatku cukru.  Ale do produkcji koncentratów, z których później produkuje się sok, często dodawana jest  glukoza lub inne cukry. Wszyscy, którzy nie pieką sami chleba zjadają też, poza innymi „polepszaczami”,  spore ilości mąki sojowej, często nie wiedząc o tym. Na dodatek jest to tania soja GMO z ogromnych plantacji, uprawiana bardzo intensywnie, czyli z użyciem paskudnej chemii. Ale czy kupując bielutką  bułeczkę sprawdzamy jej skład? A w dodatku producenci nie zawsze szczerze piszą, co do tej bułeczki dodają, a któż z nas wie, czym dokładnie jest  „mieszanka piekarnicza” ?

Trudno nic nie jeść…

No raczej! Warto jednak zmieniać swoje nawyki, a to jest trudne. Z jednej strony trudno jest robić coś inaczej niż większość,  a z drugiej nasz mózg bardzo nie lubi zmieniania nawyków. I tu właśnie może pomóc psychodietetyk. Ostatnio wiele się mówi o jedzeniu. Mówi się prawdę i gada się bzdury. Warto się w tym orientować, żeby nie wierzyć reklamom, z których wynika, na przykład, że jedzenie czekolady chroni przed wampirami!

Raczej wszyscy rozumieją, że to żart.

Tak, oczywiście. Ale pozostaje przekaz o wyjątkowej sile  batonika. Nie skłania to do zastanawiania się  nad jego składem. A ile jest reklam, które pokazują jedzenie w kontekście nagrody, przyjemności, satysfakcji. Wynika, z nich, na przykład, że zjedzenie czegoś  tam, to przyjemność równa niemal satysfakcji seksualnej. Oczywiście, że wszyscy wiedzą, że to tylko reklama,  a  jednak... Mamy też głęboko zakodowany mechanizm nagrody, związany z jedzeniem, zwłaszcza słodyczy. To jest zazwyczaj  wyuczone.  Jakże często babcie i mamy mówią „Jak ładnie zjesz marchewkę to dostaniesz deserek.” Czyli marchewka to przykry obowiązek, a cukierek nagroda? Tego nas nieświadomie uczą.  W momencie stresu czy lęku nieświadomie sami siebie zaczynamy nagradzać obżerając się. A jedzenie cukru może powodować stan porównywalny z uzależnieniem od narkotyków.  Zmiana takiej diety może być bolesna i może wymagać pomocy specjalisty. 

To co jeść?

Nisko przetworzone, wartościowe i smaczne jedzenie. To, co dla nas dobre.

Pomagasz ludziom ustalić, co jest dla nich dobre i podpowiadasz jak mają przekonać swój mózg, że taka właśnie jest prawda?

Na tym to właśnie polega.  I skłaniam do zastanowienia się nad pozornie prostym pytaniem - „po co jem ?”