Herbatka, ach, herbatka!

Drukuj
Tak śpiewali, jak pamiętamy, Starsi Panowie. Ciekawe swoją drogą, czy ich miłość do tego napoju wywołana była permanentnym brakiem kawy w sklepach PRL-u...

Tak czy inaczej Polacy dopiero ostatnimi laty, razem z najazdem Coffe Heaven i Starbucksów zakochali się bez pamięci w kawie, wcześniej wcale herbatką nie gardzili. Podobnie jak Rosjanie – herbata z samowara była nieodzownym elementem ich życia. Ciemny gorący czaj na stepach Azji pijano niemal od zawsze. Napój narodził się najprawdopodobniej w Chinach, tak w każdym razie chce większość legend (pierwsze zapiski na ten temat pochodzą z X w p.n.e.). Wtedy jeszcze nie był zresztą ciemny – na Dalekim Wschodzie króluje herbata biała i zielona. Wszystkie one pochodzą z jednego krzewu (Camelia), różnią się sposobem obróbki: suszenia, więdnięcia, zwijania, fermentacji.

U nas, w Europie, jeszcze do niedawna pijało się głównie czarną, najmocniejszą, najdłużej fermentowaną. Dziś modne są także zielona (przypisuje się jej cudowne właściwości odchudzające, choć zdania uczonych na ten temat są podzielone), biała i czerwona – te z kolei mają mieć niezwykłe moce lecznicze.

Herbata kojarzy nam się głównie z Anglią i jej obyczajem tzw. five o'clock, czyli popijania herbatki o piątej po południu. Ale napój ten najpierw, na początku XVII wieku, karierę robił w Holandii, stamtąd dostał się do Włoch, Francji i Portugalii. Jednak kiedy w krajach tych poznano smak kawy, czym prędzej zdradzono dla niej herbatę. Anglicy natomiast, do których herbata dotarła jakieś 50 lat później, pokochali ją na wieki, adoptowali, wchłonęli do swojej kultury i stworzyli całą herbacianą obyczajowość. Parzenie, nalewanie, serwowanie to prawdziwy rytuał. Nie mówiąc już o czajniczkach, filiżankach, dzbanuszkach na śmietankę, szczypczykach do cukru i cytryny... Nie ma to nic wspólnego z wrzucaniem do kubka torebki na sznurku, zalewaniu jej wrzątkiem i popijaniu przy biurku w pracy.

Redakcja