Bób Julii

Drukuj
zdj. shutterstock
Jedną z roślin, która nieodparcie kojarzy mi się z gorącym latem jest bób. Niesłusznie zapomniany, niesprawiedliwie niedoceniany przez współczesnych Polaków.

Uprawiany w Chinach od III w. p.n.e. bób jest bowiem warzywem magicznym – jego smak uspokaja, zaś sztuka wyłuskiwania ziaren nauczy cierpliwości największego choleryka. Bób wbrew pozorom nie jest warzywem wysokokalorycznym – 100 g tego letniego specjału to zaledwie 40 kcal. Wiosną 1982 roku, będąc w Hiszpanii, wybrałam się do miejscowości Hita w prowincji Guadalajara, słynącej ze skalnych grot. W tych grotach od II w. n.e. okoliczni chłopi trzymali osły i muły. Dziś służą za całkiem wygodne „apartamenty”, również dla turystów. W sąsiedztwie mojej groty pomieszkiwała starsza pani Julia, przed której domostwem rozciągało się śliczne poletko niesamowicie bujnej zieleni. Niecodzienność tego widoku brała się stąd, że na wiosnę w tym miejscu jedynym zielonym elementem są drzewka oliwne, nic innego zielonego na tych skałach nie występuje. Powódź zieloności okazała się być ogromnymi krzakami bobu, którego Julia z wyjątkowym pietyzmem doglądała i strzegła jak oka w głowie. Pamiętam moje zaskoczenie wywołane widokiem Julii, która z najwyższym szacunkiem dotykała młodziutkich strąków bobu. Zrozumiałam jej atencję w tej samej chwili, w której spróbowałam tego rozkosznego smaku. Właśnie wtedy jadłam najlepszy bób na świecie.

Magda Gessler