Niezłomny jak bób

Drukuj
zdj. shutterstock
Od pięciu tysięcy lat bób uchodzi za roślinę niezwykle wytrwałą, rzec można - niezłomną. Wielką suszę na Sycylii przetrwał tylko bób, pozwalając uniknąć jej mieszkańcom śmierci głodowej.

W starożytnym Rzymie bób miał również istotne znaczenie polityczne, gdyż to właśnie jego ziarna wykorzystywano przy głosowaniach. Dość specyficzne podejście do bobu mieli natomiast starożytni pitagorejczycy, którzy zgodnie z naukami swojego mentora, optowali za odgórnym wprowadzeniem zakazu spożywania bobu. Ich zdaniem bób miał powodować umysłową ociężałość, zaś osoby go jedzące, miały po śmierci za karę zmienić się w ziarna bobu. Średniowieczna Europa uznawała bób za pokarm pospólstwa, głównie dzięki jego ogólnej dostępności. W przeciwieństwie do mięsa (powszechnie obowiązywały zakazy polowań w pańskich lasach) bób mógł jeść każdy. A dzięki dużej zawartości cennych protein roślina ta zastępowało uboższym mięso. Chłopstwo żywiło się więc bobem i dziękowało Bogu za wyjątkową wytrzymałość tej rośliny na niesprzyjające warunki wegetacji. Bo bób zniesie dużo, by nie powiedzieć wszystko. Urośnie byle gdzie, przetrwa suszę i deszcze. Szkodniki go nie lubią, podobnie jak średniowieczna szlachta. A jednak jest w defensywie. Dziś nie jest już warzywem powszechnym, szczególnie w Polsce. Z jakichś powodów zapomnieliśmy o jego zaletach. Nie widzę wysokich krzaków bobu na wsiach, nie dostrzegam wielu upraw czy plantacji. Szkoda. Mój bób nie jest pospolity, wręcz przeciwnie – jest szalenie wykwintny i odkrywam go na nowo, podając miękkie, młode strąki z tartą bułką na maśle, zupełnie jak fasolkę szparagową. Jestem szalenie dumna z tego odkrycia, bo do tej pory nie przychodziło mi do głowy, że można jeść bób inaczej, niż pracowicie wyłuskując go z łupin. Mam nadzieję, że ten przysmak nie zniknie z mojego letniego stołu, podążając w krainę zapomnienia, w ślad za pasternakiem i jarmużem.

Magda Gessler