Pasuje jak smalec do faworków

Drukuj
Nie chcemy pamiętać o smalcu. Nikt się do smalcu nie przyznaje, prawie wszyscy się go wstydzą. Gdy pytam o smalec w domach moich znajomych, ich oburzenie jest tak ogromne, że aż zabawne.

Tymczasem to właśnie brak smalcu w kuchni powinien siać kulinarne zgorszenie, nie jego obecność. Szczególnie w karnawale warto pamiętać o tym, że bez smalcu bowiem nie ma  faworków. To, co wyprawiają cukiernie, żeby zaoszczędzić czas i pieniądze woła o pomstę do nieba. Faworki z oleju są ciężkie, gumowate i niesmaczne. Dobrze rozgrzany smalec działa jak japońska tempura. Ciasto się praży a nie smaży, nabiera lekkości i rośnie. Gdy jest już rumiane przekładamy je na bibułę i obsypujemy od razu cukrem pudrem, w którym wcześniej przez dwa tygodnie trzymaliśmy laski prawdziwej wanilii. Cukiernicy wolą dziś etylowanilinę, a ja wciąż powtarzam staropolski przepis i z rozbawieniem patrzę na opuszczających Fukiera gości, którzy niby już wychodzą, niby już w płaszczach, ale jednak wciąż nie mogą oderwać się od wystawionych dla nich na pożegnanie tac ze świeżo wysmażonymi faworkami. Patrzę na to z rozbawieniem ale wcale się nie dziwię. Kiedy byliśmy mali nasza mama stawiała faworki co roku wysoko na szafie, inaczej pochłonęlibyśmy wszystkie jednego dnia. Wtedy już to wiedziałam, dziś tylko powtarzam – swój smak zawdzięczały w ogromnej mierze temu, że były smażone na najprawdziwszym, wiejskim smalcu.

Magda Gessler