Chorwacja: Ryby w pałacu Dioklecjana

Drukuj
Splitska peškarija albo po prostu ribarnica to targowisko w Splicie, na którym jest wszystko co kuchnia dalmacka czerpie z Adriatyku.

Od maleńkich szprotek i sardynek, przez belony, makrele i zachwycające barwą karmazyny, po potężne tuńczyki, cięte przez sprzedawcę na plastry z podziwu godną wprawą. Od stert małży i drobnych krewetek po kalmary, kałamarnice i homary. Kiedy przekraczałem kute drzwi rozległej hali, nie mogłem odpędzić natrętnej niczym mucha myśli: „Something’s fishy here…”. Angielski sarkazm okazał się jednak nie na miejscu. W powietrzu unoszącym się ponad pełnymi owoców morza ladami czuć delikatną siarkową nutę. Jej obecność tłumi specyficzny dla rybnych targowisk odór. I zniechęca owady sprawiajac, że Splicianie mogą mówić z dumą: „to jedina ribarnica na svijetu bez muha”. Bez wizyty tutaj i pogawędek nie wyobrażają sobie zresztą porannych zakupów. Owoce morza trafiają tu wprost z kutrów. I są sprzedawane po nader atrakcyjnych cenach, które w południe jeszcze się obniża. Ale wtedy chętnych do kupowania jest już niewielu, bo liczy się przede wszystkim świeżość towaru. Przesycone siarką powietrze napływa do hali z bijących w sąsiedztwie ciepłych źródeł. Już starożytni wiedzieli, że kąpiel w nich łagodzi reumatyczne bóle. Z tego zapewne powodu na przełomie III i IV wieku wzniesiono rezydencję dla cesarza Dioklecjana, który osiadł tu na stare lata. Ribarnicę zaś przeniesiono z nabrzeża na tyły starożytnego kompleksu dopiero w czasach austriackich. Obecność gradonačelnika (burmistrza) Gajo Bulata i błogosławieństwo kanonika Dvornika skrzętnie odnotowano w miejskich annałach. Współcześni zaś szczycą się tym, że przez 120 lat nic się tu nie zmieniło. Nawet to, że z kupioną rybą można iść do faceta z ostrym nożem, który za 10 kuna (5 zł), zręcznie ją oprawi.

Paweł Wroński

INFO