Kronplatz: trochę Austria, trochę Włochy

Drukuj
zdj. shutterstock
Na narty do Austrii jeździliśmy przez kilka lat. Wydawałoby się – same zalety. Dość blisko, więc w ciągu jednego dnia spokojnie można „przeskoczyć”, nie tak drogo, trasy fajne, kolejek do wyciągów nie ma (no, prawie).

Na ogół wybieraliśmy się do Kaprun – jak zresztą spora liczba naszych rodaków. Zaletą tego miejsca była niewątpliwie tak zwana sztuba. Odkryliśmy ją przypadkiem, naprawdę nazywała się Metzgerei Stube, czyli knajpa „U rzeźnika”. Miejsce to było niezwykłe. Nieprzyzwoicie wręcz tanie, a porcje gigantyczne. Wiener Schnitzel był takich rozmiarów, że po prostu zwisał z talerza. Do tego familiarna atmosfera – w rezultacie chodziliśmy tam po nartach codziennie. I trzy lata temu przyjeżdżamy, pierwszego wieczoru zadowoleni biegniemy do sztuby przywitać się z właścicielem, z którym zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić, a tam... pizzeria. Zgroza po prostu. Zgodnie uznaliśmy ten sezon za stracony i doszliśmy do wniosku, że Austria straciła dla nas urok i pora przetestować Włochy. Znajomi doradzili włoski Kronplatz – inna nazwa tej góry to Plan de Corones. Pojechaliśmy.

Nie będę ukrywać – ci sami znajomi, kiedy dowiedzieli się, że mam napisać tekst o Kronplatzu, zaklinali mnie, żebym za bardzo go nie chwaliła, bo przyjadą tłumy i po co to nam? Ale ja nie mogę ściemniać: proszę Państwa, tam jest rewelacyjnie. Bo nie tylko fantastyczne trasy, jakie kto chce, od trudnych po łatwiutkie, stoki świetnie przygotowane, a w dodatku jedzenie! Bo Kronplatz to Południowy Tyrol. Miejsce, w którym z każdym dogadasz się i po niemiecku, i po włosku. To trochę Austria, trochę Włochy. Także kulinarnie. Najlepsza strona obu kuchni. Jeśli masz ochotę na solidną porcję mięsa z frytkami, wszędzie, w każdej knajpce na stoku i w mieście Brunico (Bruneck) dostaniesz Wiener Schnitzel tak dobry, jakby przyrządzał go kucharz w najlepszej restauracji w Wiedniu. Zupa gulaszowa (Gulaschsuppe) na rozgrzewkę? Nie ma problemu. Ale równie dobrze możesz zjeść spaghetti z cudownymi włoskimi sosami, pizzę czy lasagne. Są też międzynarodowe miksy – ja w tej kategorii szczególnie polecam typowo austriackie kluseczki – spaetzle (małe, wyglądają jak kładzione, tylko są wielkości pół paznokcia każda) z typowo włoskim sosem z gorgonzoli. Rewelacja, choć mocno kaloryczna.

Obiad można popić zarówno austriackim piwem (również pszenicznym Weizenbier), jak i włoskim Chianti. Desery? Od Apfelstrudla, czyli austriackiego specjału ze specjalnego, trochę podobnego do naleśnikowego ciasta z jabłkami, rodzynkami i cynamonem, podawanego z sosem waniliowym albo bitą śmietaną przez Germknoedel (znowu wymysł austriacki: klucha w typie pyzy z makiem i sosem waniliowym) czy Topfenstrudel (kuzyn Apfelstrudla, tyle że z serem) po fantastyczne tiramisu czy włoskie ciasteczka migdałowe. No i kawa – jak we Włoszech. Nie do podrobienia, najlepsza kawa świata. Raz tylko się zawiodłam. Ostatniego dnia postanowiłam zjeść austriacką specjalność – gruby, mocno jajeczny, porwany na kawałki omlet posypany obficie cukrem pudrem i dawany z musami owocowymi – Kaiserschmarrn. Coś cudownego, ale przestrzegam tych, którzy jeszcze go nie próbowali – nie jest to lekki puchaty omlecik francuski. To przysmak dość ciężki, nieprawdopodobnie sycący. Mało kto potrafi zjeść cały talerz – a porcje bywają solidne. Weszłam jak po swoje do pierwszej z brzegu knajpki, a tam okazało się, że Kaiserschmarrn nie występuje! Obrażona musiałam iść do innej. Ale to doprawdy niewielka dolegliwość, zwłaszcza, że innych usterek nie zanotowałam. Zapłacić trzeba, co prawda więcej niż w kapruńskiej sztubie, ale co robić. Zresztą w restauracjach na stokach nigdy tanio nie jest. Przykładowe ceny?

Spaghetti carbonara czy bolognese – ok. 10 euro. Wiener Schnitzel – 14. Polenta formaggio (czyli kasza kukurydziana z sosem z serów, głównie gorgonzoli) – 11 euro. Zupa gulaszowa – 7.50, minestrone, czyli włoska jarzynowa – 6.50. Porcja spaetzli w sosie – 8.50. Kaiserschmarrn – 8.50. Za espresso zapłacimy 2 euro, za herbatę ok. 1.80.

Wybierzcie się do Tyrolu na narty koniecznie.

Klara Dudek