Operowy deser

Drukuj
zdj. shutterstock
Chyba niewielu jest takich, którzy zapytani: z czym kojarzy im się słowo „melba”, odpowiedzą, że z operą. Pewnie zdecydowana większość wskaże lodowy deser. Tymczasem obie odpowiedzi są prawidłowe i ze sobą powiązane.

Deser Melba powstał na cześć operowej śpiewaczki. I, jak zwykle w takich sytuacjach, opowiada się różne wersje tej historii. Wszystkie one są jednak związane z wybitnym szefem kuchni Augustem Escoffier, fanem śpiewaczki.

Pierwsza związana jest w przedstawieniem „Lohengrina” w londyńskiej Covent Garden (1892). Na cześć Melby książę Orleanu wydał kolację, a Escoffier przygotował niezwykły deser. Na łożu z bitej śmietany leżały brzoskwinie, które ciągnął lodowy łabędź. Później kucharz trochę zmodyfikował i uprościł deser, rezygnując z łabędzia i dodając malinowe puree.

Inna wersja mówi, że to mąż śpiewaczki wydał przyjęcie, a Ecoffier, specjalnie sprowadzony z paryskiego Ritza, miał skomponować niezwykły deser dla niezwykłej kobiety. Escoffier zdecydował się na brzoskwinie gotowane w sosie waniliowym, ułożone na warstwie lodów śmietankowych i ozdobione malinowym musem.

I jeszcze jedna opowieść: Melba podczas występów w Londynie dała Escoffierowi bilety na „Lohengrina”, a ten z wdzięczności stworzył lodowo-brzoskwiniowe cudo, które nazwał jej imieniem. Sceptycy twierdzą z kolei, że Escoffier był nie tylko genialnym kucharzem, ale i nie mniej genialnym marketingowcem, który starał się zdobywać względy utytułowanych gości swoich restauracji. Świetnie wiedział, kto co lubi – tworzył więc dania pod ich gust i nazywał ich imieniem. A ponieważ nie było tajemnicą, że Melba kocha brzoskwinie w sosie waniliowym, śpiewaczka doczekała się swojego deseru, którego sława przerosła ją samą...

Redakcja