Sajgonki, nemy, springrolls

Drukuj
zdj. shutterstock
Czy narodziły się w kuchni wietnamskiej czy chińskiej – nie wiadomo. Zresztą w krajach tych gotuje się dość podobnie. To, że Chińczycy używają raczej sosu sojowego, a Wietnamczycy rybnego czy że w Wietnamie potrawy doprawia się chętniej świeżymi ziołami – to niewiele znaczące różnice.

Więcej  jest tego, co łączy. Na przykład sajgonki. To może nie okręt flagowy kuchni azjatyckiej (rozmiary jak na okręt ma zbyt skromne), ale łódeczka na pewno. Niektórzy podają je jako przystawkę, niektórzy traktują je jako danie główne. Te skromne krokieciki z papieru ryżowego dają bowiem mnóstwo możliwości. Do środka pączuszków nałożyć możemy, co nam przyjdzie do głowy. Od mięsa przez warzywa po owoce morza. Niektórzy podają je na ciepło, smażone, inni na zimno, jeszcze inni nie tylko smażą, ale i pieką. Doprawiać je można, jak kto lubi, choć te oryginalne chińskie czy wietnamskie są raczej ostre. Międzynarodowe (czyli angielskie) imię tej potrawy to spring rolls. Skąd ta „wiosenna” nazwa? Podobno w Chinach za panowania dynastii Jing jedzono je zawsze pierwszego dnia wiosny.

Mało pozytywną rolę w popularyzowaniu u nas sajgonek odegrały tak zwane budki z chińszczyzną. Pomijamy już opowieści o tym, że można tam zjeść gołębia odławianego w sąsiedztwie takiej jadłodajni, ale w ogóle jakość serwowanych tam potraw nie jest najwyższa. A że sajgonki – azjatycki fast food – smażone są w głębokim tłuszczu, nie ma co liczyć na to, że w takim miejscu będą wysokiej jakości. Jeśli jednak próbowaliście ich kiedyś w naprawdę dobrej chińskiej restauracji, wiecie, jak fantastycznie i delikatnie potrafią smakować.

Jeśli robicie je w domu, pamiętajcie, że warzywa w nadzieniu muszą być lekko chrupiące, a cała ryżowa saszetka naprawdę dobrze osączona z tłuszczu.

Redakcja